Do dorosłości przygotowywaliśmy się na przełomie wieków i wtedy też szukaliśmy własnej drogi. Nie do końca zdając sobie z tego sprawę byliśmy świadkami zmian społecznych i rewolucji technologicznej. Zupełnie tak, jak główna bohaterka najnowszej powieści Anny Cieplak.
Tworząc postać Anity Szymborskiej autorka zafundowała nam - współczesnym trzydziestolatkom - sentymentalną podróż, bo to naprawdę jest książka o nas.
(...)
O „ostatnim, urodzonym bez smartfona ręku” pokoleniu, które muzyki słuchało na walkmanach, zamiast SMS-ów puszczało sygnały na komórkę, oglądało RTL7 i ostatnie VHS-y.
Polecam, zwłaszcza osobom urodzonym w latach 80.!
Bardzo, bardzo, bardzo chciałam przeczytać tę książkę. Nie jestem co prawda - jak jej bohaterka - z samej końcówki lat 80., a z początku lat 90. i w roku 2001, w którym zaczyna się akcja powieści, miałam dopiero osiem lat i może niekoniecznie dotykały mnie i bolały takie tematy jak choćby śmierć Magika i rozpad Paktofoniki, niemniej jednak wiedziałam, że "Lata powyżej zera" okażą się i dla mnie podróżą sentymentalną do czasów dzieciństwa.
(...)
Główną bohaterką i narratorką książki jest Anita. Poznajemy ją jako trzynastolatkę, a następnie "przeżywamy" z nią różne perypetie do czasu, aż dziewczyna jest już po dwudziestce. Pomyślicie sobie "hm, to całkiem spory okres czasu, ależ tu musi się dziać", prawda? No, i tu zaczynają się schody.
Książka składa się króciutkich rozdziałów, które w teorii są ze sobą jakoś połączone (mamy pewną przyczynowość w całej historii), ale tak naprawdę każdy z nich jest troszeczkę odmienną historią. I to trochę gmatwa odbieranie tej książki, bo człowiek sobie czyta, myśli, że ciągle jest w 2002-2003 roku, gdzie Anita zaczyna liceum, a tu nagle bum - jest już po maturze. Trochę przypominało mi to pamiętniki, pisane przez wielu z wielką skrupulatnością przez pierwszy tydzień, by potem wracać do nich raz na miesiąc, dwa czy trzy i dopisywać wówczas jakieś krótkie notatki.
Ciężko jakkolwiek definiować bohaterów tej powieści. Anity tak naprawdę nie poznajemy przez całą książkę. I o ile jej poszukiwania w obrębie własnej tożsamości, zastanawiania się nad tym, jaką muzykę tak naprawdę lubi (ej, dajcie spokój - każdy z nas przez to przechodził!), pewnego rodzaju naturalne porzucanie przyjaciół z dzieciństwa na rzecz tych poznawanych w nowej szkole są całkowicie zrozumiałe, to raczej ciężko uznać, jaką osobą w ogóle Anita jest i co ją definiuje. Autorka daje nam sporo różnego rodzaju niedopowiedzeń, które zaburzają trochę obraz jej głównej bohaterki.
Fabuła też jest dość koślawa. Zaraz po maturze Anita decyduje się na pewną sporą zmianę w swoim życiu, a owa zmiana podyktowana jest w głównej mierze tak kuriozalnym w pewnym sensie wydarzeniem, że serio można się skrzywić podczas lektury. Zakończenie powieści też jest trochę takie "meh" i można w ogóle w pewnym momencie uznać, że autorka postanowiła kompletnie "zaorać" (wybaczcie, ale to słowo idealnie mi tu pasuje) pokolenie narodzone na przełomie lat 80.-90.
Jedyną wartością tej książki i rzeczą, która faktycznie mnie przy niej trzymała jest sentymentalna podróż do scen z mojego dzieciństwa. Przypomniało mi się dużo rzeczy, o których zdążyłam już w sumie zapomnieć. Na przykład czekanie, aż w kablówce odkodują Canal+. Pamiętam, jak w każdą niedzielę zrywałam się o 6 rano, bo wtedy na odkodowanym Canale leciały "Teletubisie" (tak, jestem teraz całkowicie poważna). Kurczę, było to fajne, bo nasze pokolenie nie dostało jeszcze książki pisanej z dzisiejszej perspektywy, a ulokowanej właśnie w tamtym okresie. I szkoda tylko, że autorka nie zdecydowała się napisać powieści trochę bardziej obszernej, bardziej może nawet w stylu Musierowicz i jej "Jeżycjady", gdzie ta historia mogłaby być bardziej strawna i nie tylko gorzka, ale i miejscami słodka, czy słona.
Wydaje mi się, że moja ocena - jak na naprawdę słabą jakościowo powieść z mało charakternymi bohaterami - jest i tak wysoka, ale to tylko i wyłącznie przez wgląd na to, że autorce udało się zabrać mnie w małą podróż do dzieciństwa i przypomnieć mi, jak to nam było wtedy. I - wbrew pozorom i temu, co w zasadzie przedstawia ona w powieści - wcale nie żyło nam się wtedy źle.
„Lata powyżej zera” to kolejna książka niespodzianka od Wydawnictwa Znak, jednak tym razem niespodzianka okazała się wspaniałą podróżą we wspomnienia z dzieciństwa i lat młodzieńczych.
Anita to młoda dziewczyna, w której życie wkraczamy od 2001 roku kiedy to samolot uderza w wieże World Trade Center, a muzykę Ich Troje i Iglesiasa zamieniam na Paktofonikę oraz Peję.
Towarzyszymy jej w pierwszych szkolnych wycieczkach,
(...)
pierwszych imprezach bez rodziców i jesteśmy świadkami pierwszych miłości.
Obserwujemy jej trudny okres dojrzewania, jej sukcesy i porażki. Dzieli się z nami swoimi problemami, dylematami oraz złamanym sercem.
Gdy jest starsza wyjeżdżamy z nią za granicę do pracy, kibicujemy w kontaktach z innymi polakami i przetrwaniu na obczyźnie, a także aby poradziła sobie z problemami dorosłego człowieka.
Historia Anity to przede wszystkim cudowna i sentymentalna podróż do lat młodości. Moje pokolenie doskonale wie, że nasze dzieciństwo, a dzieciństwo naszych dzieci to całkowicie inna bajka, zresztą samo życie w tych czasach, a 20 lat temu to totalna przepaść.
Pamiętacie kasety z muzyką Kelly Family albo Backstreet Boys, które słuchało się na jamnikach? Kasety VHS z bajkami. Komiksy z Kaczorem Donaldem, a później gazety Bravo. Gumy Turbo. Karteczki, którymi wymieniało się z innymi dziećmi. Bazy w krzakach, grę w gumę.
Dzięki tej książce każdy może przenieść się z powrotem do tamtego okresu. Książka jest istnym wehikułem czasu.
Właśnie to wszystko jest największą zaletą tej pozycji, jednak uważam, że tylko jej pierwsza połowa jest tak dobra i to właśnie ją czytało mi się z największą przyjemnością.
Niestety druga część tej lektury jest gorsza. Właśnie w niej znajdziemy historię już dorastającej Anity i jej problemów i to własnie od tego momentu moja podróż w przeszłość dobiega końca – z tego okresu mam całkowicie inne wspomnienia. W tym też momencie autorka rezygnuje z wplatania charakterystycznych w tamtych latach rzeczy i skupia się już całkowicie na rozterkach bohaterki.
Szczerze mówiąc nie spodziewałam się, że książka pójdzie w tę stronę i trochę nad tym ubolewam.
Największe plusy tej książki, prócz przeniesienia czytelnika do przeszłości?
Styl w jakim została napisana. Autorka posługuje się bardzo luźnym, codziennym językiem. Znajdziemy tu i przekleństwa, i nazwy potoczne, których używamy.
Kolejnym plusem jest wydanie książki, które od początku zachęca do sięgnięcia po tę pozycję – twarda oprawa i idealnie pasująca oraz przykuwająca oko okładka.
Gdyby nie fakt, że podczas czytania tej książki przeniosłam się do cudownego okresu w moim życiu (zwyczajów, muzyki, ubrań i wielu innych) to uznałabym tę pozycję za przeciętną, albo po prostu nie dla mnie. Przymykam jednak na to oko i jestem pewna, że jeszcze nie raz sięgnę po nią, a nawet dam do przeczytania moim dzieciom w momencie kiedy będę im opowiadać o swojej młodości.
Tworząc postać Anity Szymborskiej autorka zafundowała nam - współczesnym trzydziestolatkom - sentymentalną podróż, bo to naprawdę jest książka o nas. (...) O „ostatnim, urodzonym bez smartfona ręku” pokoleniu, które muzyki słuchało na walkmanach, zamiast SMS-ów puszczało sygnały na komórkę, oglądało RTL7 i ostatnie VHS-y.
Polecam, zwłaszcza osobom urodzonym w latach 80.!
Główną bohaterką i narratorką książki jest Anita. Poznajemy ją jako trzynastolatkę, a następnie "przeżywamy" z nią różne perypetie do czasu, aż dziewczyna jest już po dwudziestce. Pomyślicie sobie "hm, to całkiem spory okres czasu, ależ tu musi się dziać", prawda? No, i tu zaczynają się schody.
Książka składa się króciutkich rozdziałów, które w teorii są ze sobą jakoś połączone (mamy pewną przyczynowość w całej historii), ale tak naprawdę każdy z nich jest troszeczkę odmienną historią. I to trochę gmatwa odbieranie tej książki, bo człowiek sobie czyta, myśli, że ciągle jest w 2002-2003 roku, gdzie Anita zaczyna liceum, a tu nagle bum - jest już po maturze. Trochę przypominało mi to pamiętniki, pisane przez wielu z wielką skrupulatnością przez pierwszy tydzień, by potem wracać do nich raz na miesiąc, dwa czy trzy i dopisywać wówczas jakieś krótkie notatki.
Ciężko jakkolwiek definiować bohaterów tej powieści. Anity tak naprawdę nie poznajemy przez całą książkę. I o ile jej poszukiwania w obrębie własnej tożsamości, zastanawiania się nad tym, jaką muzykę tak naprawdę lubi (ej, dajcie spokój - każdy z nas przez to przechodził!), pewnego rodzaju naturalne porzucanie przyjaciół z dzieciństwa na rzecz tych poznawanych w nowej szkole są całkowicie zrozumiałe, to raczej ciężko uznać, jaką osobą w ogóle Anita jest i co ją definiuje. Autorka daje nam sporo różnego rodzaju niedopowiedzeń, które zaburzają trochę obraz jej głównej bohaterki.
Fabuła też jest dość koślawa. Zaraz po maturze Anita decyduje się na pewną sporą zmianę w swoim życiu, a owa zmiana podyktowana jest w głównej mierze tak kuriozalnym w pewnym sensie wydarzeniem, że serio można się skrzywić podczas lektury. Zakończenie powieści też jest trochę takie "meh" i można w ogóle w pewnym momencie uznać, że autorka postanowiła kompletnie "zaorać" (wybaczcie, ale to słowo idealnie mi tu pasuje) pokolenie narodzone na przełomie lat 80.-90.
Jedyną wartością tej książki i rzeczą, która faktycznie mnie przy niej trzymała jest sentymentalna podróż do scen z mojego dzieciństwa. Przypomniało mi się dużo rzeczy, o których zdążyłam już w sumie zapomnieć. Na przykład czekanie, aż w kablówce odkodują Canal+. Pamiętam, jak w każdą niedzielę zrywałam się o 6 rano, bo wtedy na odkodowanym Canale leciały "Teletubisie" (tak, jestem teraz całkowicie poważna). Kurczę, było to fajne, bo nasze pokolenie nie dostało jeszcze książki pisanej z dzisiejszej perspektywy, a ulokowanej właśnie w tamtym okresie. I szkoda tylko, że autorka nie zdecydowała się napisać powieści trochę bardziej obszernej, bardziej może nawet w stylu Musierowicz i jej "Jeżycjady", gdzie ta historia mogłaby być bardziej strawna i nie tylko gorzka, ale i miejscami słodka, czy słona.
Wydaje mi się, że moja ocena - jak na naprawdę słabą jakościowo powieść z mało charakternymi bohaterami - jest i tak wysoka, ale to tylko i wyłącznie przez wgląd na to, że autorce udało się zabrać mnie w małą podróż do dzieciństwa i przypomnieć mi, jak to nam było wtedy. I - wbrew pozorom i temu, co w zasadzie przedstawia ona w powieści - wcale nie żyło nam się wtedy źle.
Anita to młoda dziewczyna, w której życie wkraczamy od 2001 roku kiedy to samolot uderza w wieże World Trade Center, a muzykę Ich Troje i Iglesiasa zamieniam na Paktofonikę oraz Peję.
Towarzyszymy jej w pierwszych szkolnych wycieczkach, (...) pierwszych imprezach bez rodziców i jesteśmy świadkami pierwszych miłości.
Obserwujemy jej trudny okres dojrzewania, jej sukcesy i porażki. Dzieli się z nami swoimi problemami, dylematami oraz złamanym sercem.
Gdy jest starsza wyjeżdżamy z nią za granicę do pracy, kibicujemy w kontaktach z innymi polakami i przetrwaniu na obczyźnie, a także aby poradziła sobie z problemami dorosłego człowieka.
Historia Anity to przede wszystkim cudowna i sentymentalna podróż do lat młodości. Moje pokolenie doskonale wie, że nasze dzieciństwo, a dzieciństwo naszych dzieci to całkowicie inna bajka, zresztą samo życie w tych czasach, a 20 lat temu to totalna przepaść.
Pamiętacie kasety z muzyką Kelly Family albo Backstreet Boys, które słuchało się na jamnikach? Kasety VHS z bajkami. Komiksy z Kaczorem Donaldem, a później gazety Bravo. Gumy Turbo. Karteczki, którymi wymieniało się z innymi dziećmi. Bazy w krzakach, grę w gumę.
Dzięki tej książce każdy może przenieść się z powrotem do tamtego okresu. Książka jest istnym wehikułem czasu.
Właśnie to wszystko jest największą zaletą tej pozycji, jednak uważam, że tylko jej pierwsza połowa jest tak dobra i to właśnie ją czytało mi się z największą przyjemnością.
Niestety druga część tej lektury jest gorsza. Właśnie w niej znajdziemy historię już dorastającej Anity i jej problemów i to własnie od tego momentu moja podróż w przeszłość dobiega końca – z tego okresu mam całkowicie inne wspomnienia. W tym też momencie autorka rezygnuje z wplatania charakterystycznych w tamtych latach rzeczy i skupia się już całkowicie na rozterkach bohaterki.
Szczerze mówiąc nie spodziewałam się, że książka pójdzie w tę stronę i trochę nad tym ubolewam.
Największe plusy tej książki, prócz przeniesienia czytelnika do przeszłości?
Styl w jakim została napisana. Autorka posługuje się bardzo luźnym, codziennym językiem. Znajdziemy tu i przekleństwa, i nazwy potoczne, których używamy.
Kolejnym plusem jest wydanie książki, które od początku zachęca do sięgnięcia po tę pozycję – twarda oprawa i idealnie pasująca oraz przykuwająca oko okładka.
Gdyby nie fakt, że podczas czytania tej książki przeniosłam się do cudownego okresu w moim życiu (zwyczajów, muzyki, ubrań i wielu innych) to uznałabym tę pozycję za przeciętną, albo po prostu nie dla mnie. Przymykam jednak na to oko i jestem pewna, że jeszcze nie raz sięgnę po nią, a nawet dam do przeczytania moim dzieciom w momencie kiedy będę im opowiadać o swojej młodości.